Pusta plaża, szum fal za oknami i temperatura środka lata… brzmi jak wymarzony poranek każdego urlopowicza. Tak oto zostaliśmy wynagrodzeni za trudy wczorajszej podróży. Ale do rzeczy. W środę po południu rozpoczęła się nasza droga ku słońcu, na południe, … do Grecji. Plan z pozoru prosty – przejechać 2 tysiące kilometrów i spędzić 7 dni w raju. Lwią część, czasu na przygotowanie, tym razem, zajęło kompletowanie papierów: zaświadczenia o szczepieniu, testy PCR dla dzieci, zielone karty, winiety, grecki PLF, tyle tego, jak nigdy przedtem…10 godzin zajęło nam dostanie się na południe Polski! Remont A1 na między Łodzią, a Częstochową opóźnił nas o dobre dwie godziny. (omijać szerokim łukiem) W takich chwilach marzę o tym żeby Kaszuby były gdzieś na Podkarpaciu. Kolejne granice, Czech, Słowacji, Węgier mijaliśmy niezauważenie. Przydały się winiety, skompletowane przed wyjazdem. I tak powiedziałbym gładko dotarliśmy do granicy z Serbią. Tą część podróży, chciałoby się, najbardziej wymazać z pamięci. Trzy bite godziny, w dzikiej walce, o centymetry asfaltu, żeby pokonać 500 metrów to niezapomniane doświadczenie, w którym Serbowie nie mają sobie równych. I to wszystko tylko po to, żeby okazać paszport panience z okienka. (Jakby kto jechał to drugi pas od lewej idzie najszybciej.) Podróż przez Serbię dłużyła nam się niemiłosiernie, trudy nieprzespanej nocy powoli dawały nam się we znaki. Jednakże dwóch kierowców dało radę… Serbska policja skrupulatnie kontroluje autostradę, w pewnym momencie zatrzymali nas do kontroli dokumentów, chcieli sprawdzić czy kobieta za kierownicą ma wymagane uprawnienia do kierowania przyczepy. Po okazaniu prawka, pożyczyli jedynie „szerokości”…
I tak oto około 17 tej po ponad dobie jazdy dotarliśmy do naszej miejscówki w Macedonii Północnej, przy bałkańskiej restauracji Etno Selo. To miejsce ma naszą kulinarną rekomendację od kilku lat… Po pysznej, bałkańskiej wieczerzy postanowiliśmy zmienić plan i kontynuować dalej podróż. I tak oto po kolejnej godzince z okładem, docieramy do granicy z Grecją. W czwartkowy wieczór jest tu zupełnie pusto. Po raz pierwszy, podczas naszej podróży, poza rutynową kontrolą paszportową, sprawdzane są nasze dokumenty COVIDowe. Wszystko w porządku, możemy jechać. Podróż po 36 godzinach kończymy w Aleksandrini, nad samym brzegiem morza. Wieczorne „…choć na piwko, na przeciwko…” smakuje jak nigdy wcześniej. Szum fal, 25 stopni za oknami, obłędny zapach ziół i nocnych kwiatów towarzyszą nam gdy idziemy na zasłużony odpoczynek tego dnia… C.D.N.
Facebook Comments