Wulkan Myśliborski, Jawor, Zamek Chojnik i Jelenia Góra nocą, czyli sto dziesięć procent Dolnego Śląska. W podróż wyruszyliśmy później niż planowaliśmy. Chyba wyszliśmy nieco z wprawy po tej dłuższej przerwie. Po dwóch latach wracamy na Dolny Śląsk. Jadąc A1nką na południe za cel obieramy miejscówkę z grupy biwakowej – wawóz Myślibor. Widząc 670 km do przejechania, myślałem, że nie damy rady tego dnia dojechać na miejsce. Kolejne kilometry jednak ubywaly nam wyjątkowo sprawnie. Nie wiedziałem, że dwupasmową drogą można dziś dojechać z Gdyni do Wrocławia, jestem pod wrażeniem. Ranek przywitał nas lekkim przymrozkiem i pięknym słońcem. Po śniadaniu wyruszyliśmy na spacer, żeby obejrzeć małe organy Myśliborskie, czyli nieczynny już jakąś chwilę wulkan. 18 milionów lat temu musiał być pokaźnych rozmiarów, dziś pozostało z niego trochę pionowo uformowanych skał bazaltowych. Mimo to robi wrażenie.
Po tym krótkim spacerze wyruszamy do niedaleko oddalonego Jawora, który za sprawą rady naszego znajomego Marcina, stał się jednym z naszych tegorocznych celi. Przyjechaliśmy tu zobaczyć jeden z dwóch zachowanych kościołów pokoju. Ten ewangelicki przybytek powstał tu w XVII wieku, dzięki układowi miedzy Szwedami, a cesarzem Ferdynandem III Habsburgiem, który to na znak pokoju wyraził zgodę na budowę trzech świątyń luterańskich na Dolnym Śląsku. I stąd nazwa „kościół pokoju”. Pewnie, żeby nie narazić się Papieżowi, gdyż był katolickim władcą, postawił warunki, które miały ograniczyć, lub uniemożliwić ich budowę i świetność. Z tego względu miały być wykonane z materiałów nietrwalych: słomy, gliny, drewna. Bryła budynku nie mogła przypominać świątyni, nie mogła mieć wież, nie mogła znajdować się w obrębie miasta, miała być oddalona od niego na odległość strzału armatniego Kościół miał być wykonany za pieniądze wiernych, maksymalnie w ciągu jednego roku i broń boże nie wolno przy nim budować szkoły luterańskiej . Wygląda na mission impossible i tak miało być. W razie kontroli kościoła byłaby wymówka, a że to se z gliny coś tam postawili, ale gdzie tam im do świetności naszego kościoła świętego Marcina. To oczywiście tylko moje dywagacje ale kto wie czy tak nie było. Dziś kościół pokoju jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO i jest jedną z głównych atrakcji Jaworu. W Jaworze góroje nad nim wiekszy, bardziej okazały, trojnawowy, bogato zdobiony, kościół św. Marcina. Oba są piękne. Na mnie dużo większe wrażenie zrobił kościół pokoju, jednakże porównanie pozostawiam Wam.
Będąc w Jaworze odwiedzamy również zamek Piastowski z XII wieku. Będę oszczędny w słowa. Zamek ten ma swoje czasy świetności za sobą i być może przed sobą. Siedziba księcia Bolko I, dziś jest zaniedbana, z obskurną, odrapaną elewacją otaczających go budynków, zabitymi oknami i złowrogą atmosferą powięziennej scenografii. W dziewiętnastym wieku zmieniono układ pomieszczeń zamku, przekształcając go w szpital psychiatryczny, później robiąc z niego więzienie. Te lata odcisnęły na nim przerażające piętno. Dziś jest tu komis RTV AGD, w jednym ze skrzydeł ma swoją siedzibę Społeczne Ognisko Muzyczne, a także miejski klub abstynenta. Smutek, żal, rozpacz, a dla mnie niewykorzystany potencjał. Po tych zróżnicowanych doznaniach za kolejny cel obieramy zamek Chojnik. Złota polska jesień zachwyca dzisiejszego dnia. Jest słonecznie i całkowicie bezwietrznie. Blisko godzina marszu pod górę jest sowicie nagrodzona. Ta XIV-to wieczna twierdza robi na nas ogromne wrażenie. Góruje na wysokim wzgórzu nad okolicą, z jego szczytu roztacza się piękny widok na Jelenią Górę i Karkonosze. W przeszłości zamek ten był własnością bogatego rodu magnatów Śląskich – Schaffgotschów, pochodzących z frankonii, którzy się tu osiedlili i żyli tu przez lata. O tej porze roku nie ma tu zbyt wielu turystów i na pewno warto wspiąć się na szczyt, żeby zobaczyć to piękne miejsce.
Po tym aktywnym dniu należy się coś zjeść. Przechadzając się wcześniej tego dnia ulicami Jawora zapachniało nam różnymi domowymi zapachami potraw. Mnie i Natę zahipnotyzował zapach krupniku na tyle, że na obiad postanowiliśmy znaleść jakąś restaurację z domowym polskim jadłem. Niestety próżno było szukać takiego miejsca w Jeleniej Górze. Przeważają tu pizzerie, grill bary, kuchnia śródziemnomorska i kebaby. Finalnie wybieramy jedną z restauracji na rynku, serwującą najbardziej polską kuchnię. Klasyka w postaci żurku, rosołku, schabowego i placka węgierskiego nie „urywa” ale jesteśmy głodni i nie wybrzydzamy. Może ktoś z was zna dobry adres w okolicy?
Na wieczór udajemy się na kolejne podzamcze w pobliżu zamku Henryka. W towarzystwie czterech innych załóg udajemy się na spoczynek. CDN.
Facebook Comments