W drodze na północ za następny cel obieramy Nauplion. Miasto to zostało założone w starożytności, a w średniowieczu było ważnym ośrodkiem bizantyjskim. W XIII wieku miasto zostało zdobyte przez Franków, a później przez Wenecjan, którzy przyczynili się do jego rozwoju i pozostawili po sobie wiele zabytków. W XVII wieku Nauplion znalazł się pod panowaniem Osmanów, a w 1821 roku, po greckiej wojnie o niepodległość, stał się pierwszą stolicą nowoczesnej Grecji (do 1834 roku). Dodam, że grecka walka o niepodległość rozpoczęła się podczas mszy świętej, na odwiedzonym przez nas wcześniej półwyspie Mani, w klasztorze Agia Lavra.
Nad Nauplionem górują dwie twierdze: starożytna twierdza Akronauplia i wenecka twierdza Palmidi. Zwiedzaliśmy jedną z nich jakiś czas temu, a ponieważ dziś termometr pokazuje 39 stopni, odpuszczamy sobie ten obóz kondycyjny w saunie. Z przyjemnością za to wybieramy się na spacer wąskimi uliczkami starego miasta. Po drodze łapiemy gdzieś w knajpce grecką pitę gyros i jedziemy na jedno ze 100-procentowych miejsc na dziko – Salanti, gdzie umówiliśmy się z Grzegorzem i Kamilą, którzy przyjechali eksplorować Grecję z Legnicy.
Na miejsce dojeżdżamy już późnym popołudniem. Fajnie jest spotkać kogoś, z kim koresponduje się od jakiegoś czasu. Niespodzianki się zdarzają i za niedługo dołącza do nas Mariusz i Magda, których wcześniej spotkaliśmy na Fokiano. Wieczór mija nam miło na wymianie naszych doświadczeń podróżniczych.
W takich chwilach rodzą się nowe pomysły i inspiracje. Poranna kawa z ręcznego młynka Grzegorza, przyrządzona według najlepszej włoskiej recepty, smakuje wybornie. Łączymy to, co najlepsze – greckie morze z włoską moką.
Od jakiegoś czasu dzień rozpoczynamy „po grecku”, czyli porannym spacerem w wodzie. To doskonała terapia, którą mogę zapisać Wam nawet na receptę. Niestety póki co nie jest refundowana przez NFZ. Człowiek po takim starcie dnia zrzuca z siebie ostatnie okruchy snu i jest gotowy na poranną kawę. Efekt bezcenny, polecam spróbować.
Niestety dzieli nas blisko 3000 km od domu i musimy skrócić ten dystans przed sobotą, kiedy to planujemy podróż do domu. Z tego względu wyruszamy na północ, mijamy Ateny, Riwierę Olimpijską, Saloniki i wjeżdżamy na półwysep Chalcydycki. Pierwsze wrażenie – o rany, ile tu ludzi, samochodów? Po dwóch tygodniach spędzonych na Kefalonii i Peloponezie myśleliśmy, że sezon jeszcze się nie zaczął. Nie na Chalkidiki – panuje tu gwar jak w lipcu we Władysławowie. Nie nasz klimat. Zajechaliśmy na plażę Pirgos GPS (40.251767, 23.722549), którą pamiętamy z jednej z naszych majowych wypraw i… jakby powiedział Jarek „cóż, Piotruś, tu to trzeba się wykąpać i sp…ać”. Problem w tym, że dziewczyny powiedziały: „Tata, tu to się nawet nie wykąpiemy, jedziemy do Gomati”. I tym oto sposobem, po dobrym obiedzie w Nikiti, po 22-giej dojeżdżamy do naszej ulubionej plaży chalcydyckiej, gdzie panuje spokój jak zawsze.
CDN…
Facebook Comments